MISZMASZ TWOJA GAZETA

PORTAL DLA DŁUŻNIKÓW, WIERZYCIELI, KOMORNIKÓW, SĘDZIÓW I PRAWNIKÓW
Dziś jest:  czwartek 28 marca 2024r.

PRZEGLĄD PRASY

  • Miszmasz - Czarny Piar
  • Miszmasz - Czarny Piar
  • Miszmasz - Czarny Piar
  • Miszmasz - Czarny Piar
  • Miszmasz - Czarny Piar

Jak poinformował mnie Tomasz Sadlik, prezes i lider „Pro Futuris”,dzisiejszy marsz protestu przeciwko ofiarom bankowych egzekucji „Stop Bankowym Zabójstwom" rozpocznie się złożeniem w Prokuraturze Generalnej zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w związku z udzielaniem kredytów w obcej walucie.

Przechodzimy następnie pod oddział Get In, który sprzedał pseudokredyt i polisę, która miała ubezpieczyć rodzinę na wypadek śmierci kredytobiorcy na wysoką sumę; w rzeczywistości ubezpieczyciel zaoferował 1600 złotych, czyli mniej, niż wyniosła marża banku za sprzedaż tej polisy! Bank rozpoczął windykację przy spóźnieniu z 3 ratami w takiej formie, że kredytobiorca z Bielska ostatecznie zastrzelił się podczas służby ochrony jednostki wojskowej w Bielsku-Białej.

Stowarzyszenie Pro Futuris zapali znicze pod oddziałami tego i innych banków, które doprowadziły do ruiny tysiące polskich rodzin sprzedając jakoby tani i bezpieczny kredyt. Stoimy na stanowisku, że tylko szybkie rozwiązanie problemu tych toksycznych produktów pozwoli na uporządkowanie rynku usług finansowych w Polsce.

Obarczamy winą za tę i inne tragedie rząd RP i Prokuraturę, które pomimo licznych sygnałów, zgłoszeń, manifestacji i protestów nie zrobiło w tej sprawie nic konkretnego, polegając na dobrej woli banków, które

niejednokrotnie udowodniły, że tej woli im brakuje - czytam w przesłanym komunikacie.

Poniżej tekst zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

PRO FUTURIS

Kraków, data 11. czerwca 2015

Stowarzyszenie Pro Futuris

Prokurator Generalny

ul. Rakowiecka 26/30

02-528 Warszawa

Z A W I A D O M I E N I E O PODEJRZENIU POPEŁNIENIA P R Z E S T Ę P S T WA

Na podstawie art. 304 par. 1 kpk zawiadamiam, o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstw polegających na tym, że:

I. nieustaleni sprawcy od roku 2004 na terenie Rzeczpospolitej Polskiej, działający wspólnie i w porozumieniu w zorganizowanej grupie przestępczej, przy wykorzystaniu dziennikarzy, jak też przedstawicieli środowisk ekonomicznych, doradców bankowych, finansowych, rzeczoznawców majątkowych, działając w celu osiągnięcia korzyści majątkowych, przy wykorzystaniu sytemu bankowego RP, poprzez wprowadzenie w błąd w szczególności nie informując lub zatajając istotne fakty dotyczące :

- właściwości i bezpieczeństwa oferowanych hipotecznych kredytów walutowych, w szczególności poprzez niepoinformowanie o właściwych ryzykach związanych ze spekulacyjnym charakterem rynku obrotu walutami, jak też nie zastosowanie dyrektyw prawa unijnego dotyczących rynku walutowego,

- manipulacji kursem waluty polskiej, stosując najprawdopodobniej zmowę cenową, związaną z jej kursem,

nakłaniając do podpisywania umów o walutowy kredyt w rzeczywistości waloryzowany do kursu waluty obcej, będący w swej istocie instrumentem finansowym, doprowadzili do niekorzystnego rozporządzenia swoim mieniem ok. 2000000 osób na terenie Polski wartości nie mniejszej niż 100 mld zł, na szkodę kredytobiorców z terenu Rzeczpospolitej Polskiej oraz obywateli RP

tj. o czyn z art. 286 par. 1 KK ,

II. w tym samym miejscu i czasie nieustaleni sprawcy dopuszczając się zmowy cenowej na rynku walutowym, narazili na upadek system finansowy Rzeczpospolitej Poleskiej czym sprowadzili niebezpieczeństwo dla mienia w wielkich rozmiarach dla Skarbu Państwa,

tj. o czyn art. 165 par. 1 pkt. 5 KK

III. w tym samym miejscu i czasie, funkcjonariusze publiczni poprzez niedopełnienie obowiązków lub przekroczenie uprawnień, pomimo posiadania wiedzy o zagrożeniach związanych z udzielaniem kredytów waloryzowanych do waluty obcej, nie informując o tym klientów instytucji finansowych doprowadzili do niekorzystnego rozporządzania swoim mieniem, jak też do powstania „bańki spekulacyjnej” na polskim rynku finansowym dopuszczając do obrotu finansowego kredyty waloryzowane do waluty obcej, kredyty z opcjami walutowymi, polisolokaty, na zasadach nie zgodnych z prawem bankowym i innymi przepisami dot. rynku finansowego, jak też dopuścili i dopuszczają do stosowania przez instytucje finansowe niedozwolonych praktyk naruszających prawa konsumenckie, w tym stosowania w umowach kredytowych klauzul abuzywnych, jak też dopuszczając do przywłaszczenia mienia znacznych rozmiarów w postaci środków finansowych na szkodę kredytobiorców z terenu Rzeczpospolitej Polskiej oraz obywateli RP,

tj. o czyn z art. 231 par. 1 KK

IV. w tym samym miejscu i czasie nieustaleni sprawcy, poprzez stosowanie niedozwolonych klauzul w umowach o kredyt dotyczących przeliczania oprocentowania rat kredytowych w walucie obcej na walutę polską, przy czym dokonywali pozornych transakcji walutowych na tzw. różnicach spreadu, przywłaszczyli bezprawnie i bez podstawy prawnej środki finansowe kredytobiorców, w nieustalonej kwocie, na szkodę kredytobiorców z terenu Rzeczpospolitej Polskiej,

tj. o czyn z art. 278 par. 1 KK, art.286 par. 1 KK

V. Dodatkowo wnoszę :

1. O powołanie specjalnej grupy operacyjno-dochodzeniowej składającej się z odpowiednio wykwalifikowanych funkcjonariuszy prokuratury, policji ze szczebla Centralnego Biura Śledczego, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnego Biura Antykorupcyjnego oraz połączenie wszystkich postępowań w jedno postępowanie.

2. Ogłoszenie w ogólnopolskich środkach masowego przekazu w trybie art. 131 par. 2 kpk wszystkich pokrzywdzonych o toczącym się postępowaniu karnym.

U Z A S A D N I E N I E

Od roku 2004 na trenie Rzeczpospolitej Polskiej przedstawiciele systemu bankowego pod nadzorem urzędów państwowych wprowadzili do obrotu gospodarczego ok. 100000 umów kredytowych głównie hipotecznych nazwanych walutowymi głównie we frankach szwajcarskich. Produkt ten w mass mediach za pośrednictwem dziennikarzy, jak też liczne akcje reklamowe i innych osób głównie ze środowiska finansowego, przedstawiany był jako kredyt walutowy. Co najistotniejsze przedstawiane kredyty były jako bardzo korzystny produkt i bezpieczny dla klienta. Na podstawie doniesień medialnych okazuje się, że istnieje uzasadnione podejrzenie, iż ten produkt nie jest kredytem walutowym, a instrumentem finansowym. Ponadto wprowadzenie tych produktów finansowych do obrotu gospodarczego zagraża stabilności finansowej państwa i jego obywateli.

Dowód: odniesienie do wybranych materiałów medialnych:

http://biznes.onet.pl/waluty/analizy/piec-pytan-do-bankow-ktore-udzielaly-tzw-kredytow-frankowych/z6rrk

Mam gorzką satysfakcję, że dostrzeżono wreszcie wagę problemu, o którym mówię i piszę od ponad pięciu lat: dopiero głębokie załamanie (bo tak należy nazwać nasz styczniowy „czarny czwartek”) zwróciło uwagę Rządzących, Partie Władzy i powiązanych z nimi mediów (czyli prawie wszystkich) na to, co u nas robią instytucje finansowe, a zwłaszcza banki.

Od początku twierdzę, że mamy do czynienia z jedną z większych mistyfikacji, a można również podejrzewać, że miała ona na celu wyłudzenie od kredytobiorców nienależnych świadczeń poprzez wprowadzenie ich w błąd czy też wyzyskanie błędu, czyli są to podejrzenia dość poważne, a sprawę powinni obejrzeć także prokuratorzy.

Wiemy, że istotą owych „kredytów”, które były oferowane, udzielane i spłacane w złotówkach, było uzależnienie wielkości długu z tytułu ich spłaty od zdarzenia przyszłego a niepewnego, czyli kursu złotego w stosunku do franka szwajcarskiego lub innych walut. Oczywiście każdy student prawa bankowego wie (w odróżnieniu od niektórych ekonomicznych celebrytów występujących w mediach), że istotą umowy kredytu jest to, że kredytobiorca ma zwrócić tylko tyle, ile mu pożyczono oraz zapłacić za to odsetki i ewentualną prowizję. Odsetki mogą być elementem zmiennym w czasie, dług nie.

Prawdopodobnie przez cały czas wprowadzano nas w błąd, a ów „kredyt frankowy” był kolejnym „wynalazkiem” rynków finansowych po to, aby zarobić na swoich klientach prof. Witold Modzelewski

Tzw. kredyty frankowe nie były więc żadnym „kredytem”, lecz rodzajem zakładu bukmacherskiego albo – mówiąc obecną nowomową – „toksycznym instrumentem inwestycyjnym”, który – wprowadzając w błąd klientów – sprzedawano jako kredyt. Każdy, kto nie jest propagandystą interesów tych, którzy byli ich oferentami (ci ostatni notabene mają już dość mokre plecy, bo przecież zasięgnęli już w tej sprawie opinii rzetelnych prawników) potrafi ocenić, z czym mamy tu do czynienia.

Potwierdziła to w pełni KNF, którą trudno uznać za organ nieprzyjazny bankom, sugerując „przewalutowanie” tych kredytów na złote, czyli postawienie sprawy na nogach, a nie na głowie: skoro pożyczamy złotówki, zwracamy tylko to, co pożyczyliśmy, a nie dług, który wynikał z zakładu bukmacherskiego.

Skąd ten postulat KNF, który – tak na marginesie – głoszę od pięciu lat? Bo to lepsze dla banków niż trwanie w uporze, że wszystko było tu w porządku, gdyż jest to droga do ich katastrofy. Dlaczego? Bo ktoś sprawdzi, czy tu były jakieś franki, czy inne waluty obce, a z tego, co wiemy, to ani banki nie pożyczały tych walut kredytobiorcy oraz same też ich nie pożyczały jako źródło finansowania udzielanych nam kredytów.

Bo gdyby banki były kredytobiorcami w tych walutach, a następnie pożyczały dalej polskim naiwniakom te same pieniądze, to nikt, a zwłaszcza KNF, nie zasugerowałby owego „przewalutowania”. Czyli prawdopodobnie przez cały czas wprowadzano nas w błąd, a ów „kredyt frankowy” był kolejnym „wynalazkiem” rynków finansowych po to, aby zarobić na swoich klientach. Pamiętajmy, że oferowano te kredyty jako „najkorzystniejszą ofertę”, a o ryzyku załamania złotego w stosunku do franka nikt nic nie mówił: są świadkowie, mogą potwierdzić.

W związku z tym mam pięć pytań do właściwych organów, które są w Polsce odpowiedzialne za przestrzeganie prawa, a zwłaszcza za nadzór nad rynkiem finansowym:

1. Czy udzielanym przez banki w Polsce „kredytom frankowym” odpowiadały zaciągnięte przez te banki kredyty w tej walucie, czy też nie było tu jakichkolwiek franków, albo były to kwoty o niewspółmiernie niskim poziomie?

2. Jakie zyski osiągnęły banki z tytułu udzielania tych kredytów, co było ich źródłem (bo przecież nie odsetki) oraz czy podawana publicznie kwota 50 mld zł jest prawdziwa?

3. Czy osoby przygotowujące ofertę tych kredytów, a zwłaszcza zarządy banków, podawały rzetelne informacje klientom o wszystkich okolicznościach i ryzykach związanych z zaciąganiem tych zobowiązań, a zwłaszcza czy poinformowały, że kurs franka może przekroczyć 5 zł?

4. Czy zarządy banków i inne osoby uzyskały premie lub nagrody za przeprowadzenie tych operacji i ile wynosiły w poszczególnych bankach (idzie o kwoty, a nie o nazwiska)?

5. Jaki był dalszy los zysków banków osiągniętych z tych operacji: czy były one wypłacane w formie dywidend, a czy te były transferowane do innych państw?

Sądzę, że opinia publiczna ma prawo wiedzieć to z rzetelnych sprawdzonych źródeł, bo wtedy również rządzący będą mogli podjąć tu racjonalne decyzje, a nie dać się zagadać lobbystom bankowym, którym jak zawsze znacznie łatwiej dotrzeć do ich ucha. Nawiasem mówiąc, szkoda, że interesy banków zdominowały myślenie resortu finansów, bo przecież nie mamy już od dłuższego czasu ministra finansów niepowiązanego z sektorem bankowym.

Szok frankowy. Wiedzieliście

Grzegorz Sroczyński

24.01.2015 01:00

http://wyborcza.pl/magazyn/1,143016,17302190,Szok_frankowy__Wiedzieliscie.html

Pomysł, że ktoś ma zdolność kredytową na 200 tys. zł, ale jeśli zdecyduje się na franki, wzrośnie ona do 300 tys., jest sprzeczny z wszelkimi zasadami uczciwej bankowości. To kryminał

Franka najpierw pokochały polskie banki, dopiero później Polacy. - Mieliśmy pchać klientom kredyty we frankach za wszelką cenę. Takie wytyczne szły z zarządu, z tego byliśmy rozliczani - mówi Piotr, menedżer (pracował kolejno w dwóch bankach, które stawiały mocno na kredyty frankowe, nie ujawni nazwiska). Dla zarządów to było eldorado. Kredyt frankowy był produktem idealnym do szybkiego nakręcania wyników, zarabiało się na nim znacznie łatwiej niż na złotych. Źródłem większych zysków nie była ani marża (i tak prawie cała trafiała do pośrednika), ani stosunkowo niskie oprocentowanie, ani w ogóle nic, co klient mógłby wyczytać w swojej umowie. Kluczem był dość prymitywny, ale genialny w swojej prostocie trik - manipulacja spreadem. Różnica między kursem kupna i kursem sprzedaży waluty przy wyliczaniu rat (płaconych przez klientów w złotych) była wyznaczana przez każdy bank dowolnie. Sytuacja jak z marzeń, bo zarząd, zmieniając spread, mógł w jednej chwili powiększyć swój zysk, nie zawracając sobie głowy zapisami w umowach ani nawet nie informując klientów. Piotr: - Mieliśmy dość wysoki spread, na poziomie 6 proc., ale konkurencja była bardziej bezczelna. Kiedy doszli do 10 proc., zapytałem znajomego, który tam pracował, czy klienci się nie awanturują. "No co ty! Hołota nawet nie wie, co to spread. Meblują te swoje klitki na kredyt i są szczęśliwi". Ponieważ instytucje nadzorujące rynek finansowy nie reagowały, niektóre zarządy postanowiły trik udoskonalić. Jeden z banków wprowadził dwie tabele kursów walut: pierwszą dla swoich operacji bieżących (z rynkowymi kursami), drugą dla spłacających kredyty hipoteczne (mniej korzystną i niejawną). Inny bank czwartego dnia każdego miesiąca (gdy obliczano wysokość rat) znacząco zmieniał kursy i powiększał spread, by następnego dnia wracać do wartości rynkowych. "Hołota" w końcu się zorientowała. Część frankowiczów chciała spłacać kredyty nie w złotych, ale we frankach, które taniej można było kupić w kantorach. Banki powiedziały "nie". W ten sposób Polska dorobiła się innowacyjnego produktu na skalę światową: kredytu walutowego, którego nie można spłacać w walucie. Po kredyt przychodziło małżeństwo z dzieckiem planujące kupno pierwszego mieszkania. "Jeśli weźmiecie kredyt złotowy, zapłacicie aż 1,2 tys. zł raty, we frankach tylko 900 zł" - słyszeli. Tak było na początku, kiedy jeszcze ludzie dostawali wybór. Ale w miarę jak eldorado się rozkręcało, a do gry wchodziły coraz agresywniejsze banki, zaczęto utrudniać branie kredytów w złotówkach. "Bierzcie franki, dostaniecie wyższą kwotę". W szczytowym okresie szaleństwa doradcy mówili: "Nie macie zdolności kredytowej w złotówkach, możecie wziąć tylko franki". Na ekranie komputera pokazywali potwierdzające to wyliczenia. Prezes jednego z polskich banków (anonimowo): - Pomysł, że ktoś ma zdolność kredytową na 200 tys. zł, ale jeśli zdecyduje się na franki, jego zdolność rośnie do równowartości 300 tys., to jest kryminał. Mówię to z pełnym przekonaniem: KRYMINAŁ. To absolutnie sprzeczne z zasadami uczciwej bankowości. Każdy, kto ustalał zasady udzielania takich kredytów, a skończył szkołę ekonomiczną albo choćby otarł się o zasady bankowości, musiał to wiedzieć. Wróćmy do systemu motywacji wymyślonego przez zarządy. Piotr: - Pośrednicy dostali wyższe prowizje, nawet 1 proc. wartości całego kredytu. Cieszyli się jak dzieci, bo zrozumieli, że będą bogaci. Przyjmijmy, że średnia kwota kredytu hipotecznego to około 250 tys. zł - pośrednik na każdym frankowiczu zarabiał 2,5 tys. Wynajęcie biura w centrum Warszawy kosztowało około 20 tys. miesięcznie, do tego pensje trzech dziewczyn w garsonkach i trzech chłopaków w garniturach (po 3 tys. brutto). W szczycie frankowego eldorado koszt takiego biura zwracał się w dwa dni, reszta to był zarobek. Na prowizje od kredytów walutowych mogło pójść ponad miliard złotych. Wyrosły imperia pośrednictwa finansowego, ich właściciele zostali milionerami. Piotr: - Kontrolowaliśmy kiedyś biuro jednego z pośredników. Chłopak pokazywał z dumą komputerowe tabelki, które miały przekonywać klientów do franka. Była tam nawet piękna krzywa pokazująca, że złoty już zawsze będzie się umacniać. Jeśli jakiś produkt daje sprzedawcy dwukrotnie wyższą marżę niż inne, to i tak go kupisz, choćbyś bardzo nie chciał. To naprawdę dość proste. Ale stworzenie systemu motywacji, którego efektem było oszukiwanie klientów, to tylko jeden z grzechów zarządów. Drugi to huśtanie własnymi bankami. Ten szokujący mechanizm wyjaśnił mi rok temu Jan Krzysztof Bielecki, który w czasie frankowego szaleństwa był prezesem Pekao SA (kierowany przez niego bank nie udzielał kredytów walutowych). Eldorado wywołało bowiem pewien kłopot strukturalny - bankowe aktywa (m.in. kwota udzielonych kredytów) powinny się równoważyć z pasywami (depozytami klientów na kontach i lokatach). A równoważyć się nie mogły, bo przecież bank działający w Polsce od klientów zbiera lokaty w złotych, a nie we frankach. Żeby mieć względny porządek księgowy, zarządy stosowały kolejny trik: franki potrzebne do równoważenia bilansu kupowały na jeden dzień. Rano bank miał franki, a wieczorem już nie miał. Opłata za tzw. jednodniowy swap była bardzo niska. Ten manewr - codziennie powtarzany - to już czysta spekulacja. Czy polski nadzór powinien to tolerować? A skoro tolerował, to dlaczego? Ludzie biorą kredyty, kupują mieszkania, PKB rośnie, zyski banków też, hosanna. Konglomerat polityczno-finansowy był zainteresowany, żeby eldorado trwało. Pojawiały się głosy, żeby kurek z frankami przykręcić, a zasady udzielania śmieciowych kredytów ucywilizować - mówił to głośno Bielecki, pisał Samcik w "Wyborczej", ostrzegał też mocno Balcerowicz. Ale rządził Kaczyński. Powstał ciekawy sojusz: PiS wydało oświadczenie entuzjastycznie przyjęte przez wielu bankowców, że próby ograniczania kredytów frankowych to ograbianie Polaków z ich marzeń o lepszym życiu. Dołączyli dyżurni eksperci, Centrum im. Adama Smitha ogłosiło, że uregulowanie problemu byłoby nieuzasadnioną ingerencją państwa w zdrowe zasady wolnego rynku. Portal finansowy Money.pl rozpoczął w obronie kredytów walutowych akcję "Chcemy ryzykować!". Na szczęście KNF w końcu zareagowała: zakazała jednodniowych spekulacji na franku i kosmicznych wyliczeń zdolności kredytowej. Nakazano też bankom, żeby pozwoliły klientom kupować franki w kantorach i spłacać kredyty w walucie. Tyle że mleko już się rozlało. Jeśli kredyt we frankach na 120 proc. wartości nieruchomości bierze małżeństwo salowej z górnikiem, można to nazwać nieodpowiedzialnością. Jeśli bierze taki kredyt dziennikarka z artystą sztuki krytycznej - lekkomyślnością. Jeśli doktor filozofii z żoną, znaną socjolożką - naiwnością. Jak jednak nazwać zachowanie drugiej strony? Jakim słowem określić to, że zasady tego kredytu wymyślił na poziomie zarządu ktoś, kto ukończył ekonomię i bankowość na Harvardzie? Co zrobić z tym interesującym faktem, że kampanię reklamową nazywającą taki kredyt "bezpiecznym" zatwierdził wybitny absolwent SGH w randze wiceprezesa? Lekkomyślnością tego nie nazwiemy. Naiwnością - też nie. Więc jak? Dla wykształconych finansistów to nie była wiedza tajemna. Wiedzieli. Problemy z kredytami walutowymi pojawiały się w latach 70. i 80. w Wielkiej Brytanii czy Australii. W latach 90. kłopot miała Austria, gdzie takich kredytów w końcu zakazano. W szkołach ekonomicznych omawia się historyczne przykłady. Wciąż słyszymy argument, że zwykli ludzie mogli być bardziej rozważni. Tak, mogli. Odpowiedzialność spada jednak na finansistów kierujących polskimi bankami. To oni na uniwersytetach uczyli się zasad, które następnie wiele razy złamali. Bohaterem powieści Stiega Larssona "Millennium" jest Mikael Blomkvist, znakomity dziennikarz ekonomiczny, który nie znosi dziennikarzy ekonomicznych. Oskarża ich o brak krytycyzmu, o to, że stali się chłopcami na posyłki. "Mikael uważał, że w pracy dziennikarza ekonomicznego chodzi głównie o kontrolowanie przedsiębiorców w ten sam niemiłosierny sposób, w jaki obserwuje się każdy fałszywy krok członków rządu i parlamentu. Reporter polityczny nigdy by nie wpadł na pomysł, żeby nadać przywódcy politycznemu status ikony". Ten opis dość dobrze pasuje również do polskiej rzeczywistości. O ile dziennikarze polityczni ścigają drobiazgowo każdą gafę polityka, prześwietlają kilometrówki, tropią wakacje, zegarki i nieścisłości w poglądach, o tyle prezesi banków i najbogatsi Polacy są u nas traktowani jak gwiazdy rocka. Ich poglądy - najczęściej sprowadzające się do tego, że podatki są u nas za wysokie, a biznes uciemiężony - traktowane są bez należytego krytycyzmu. Kiedy jeden z najbogatszych Polaków opowiada bajki, że musiał zarejestrować firmę na Cyprze, bo tu by zbankrutował - kiwamy ze zrozumieniem głowami. Kiedy były pracownik banku mocno umoczonego w kredyty frankowe występuje w telewizji jako niezależny ekspert - łykamy jego opinie bez sprawdzania. Gdyby dziennikarze ekonomiczni byli bardziej krytyczni wobec korporacji, banków i dyżurnych komentatorów podsyłanych nam przez rynki, polska demokracja bardzo by zyskała, a cały ten pasztet, który musimy teraz jeść, byłby mniejszy. Kiedy wiadomo już było, że walutowe eldorado nie może trwać, kiedy znana już była skala beztroski zarządzających, gdy na jaw wyszły kruczki w umowach, rozdęte spready i spekulacje - mogliśmy wyciągnąć konsekwencje. Mogliśmy sprawdzić, kto oferował większe kredyty we frankach niż w złotych, kto płacił pośrednikom wysokie prowizje za takie "produkty" i kto je reklamował jako bezpieczne. Kto był wtedy prezesem, wiceprezesem, kto zasiadał w radzie nadzorczej, kto zachęcał, kto podnosił rękę za takimi praktykami. I mogliśmy domagać się od środowiska finansowego, aby z tych ludzi się oczyściło i odsunęło ich od wysokich stanowisk w instytucjach zaufania publicznego. A takimi instytucjami są banki. Nic takiego nie nastąpiło. Szybko się okazało, że ma to konsekwencje. Na kolejne eldorado nie trzeba było długo czekać. Kiedy KNF przykręciła bankom kredyty walutowe, branża wymyśliła polisolokaty. Produkt skonstruowano genialnie: z jednej strony odwoływał się do tradycyjnej niechęci Polaków do państwa i podatków (miał omijać podatek Belki), z drugiej - pozwalał finansistom na krociowy zysk przy zerowym ryzyku. Te nowe śmieci natychmiast objęto priorytetem sprzedaży, pośrednicy znów dostawali bajeczne prowizje. Kiedy interes zaczął się kręcić, jeszcze dosypano do pieca - wszystko, co ustrzelony jeleń wpłacił w pierwszym roku na polisolokatę, stawało się prowizją pośrednika. Piotr: - Jeśli pośrednik wciśnie ci tę "solidną inwestycję na niepewne czasy" i namówi do wpłacenia 10 tys., to właściwie całą sumę może zatrzymać. Bank zaczyna zarabiać dopiero od drugiego roku wpłat, więc umowy tak konstruowano, żebyś nie mógł się wycofać. Jeśli się wycofujesz w ciągu pierwszych dwóch lat, tracisz 100 proc. wkładu.

Dla szybkich zysków naganiacze szacownych instytucji finansowych obdzwaniali naszych dziadków i babcie, namawiając 80-letnich ludzi do kupowania produktów o 20-letnim horyzoncie inwestycyjnym. Często zatajali, że kolejne raty trzeba płacić co rok. - Moja babcia wpłaciła pieniądze na polisolokatę. Gdy zdecydowała się ją zlikwidować, okazało się, że dostanie grosze zamiast 20 tys. A jeśli ją pozostawi, to co roku będzie musiała wpłacać kolejną olbrzymią składkę. I tak przez 10 lat. Tak się przejęła, że trafiła do szpitala - opowiada Iwona Nowaczyk dziennikarce Onet.pl. Przyzwyczailiśmy się już, że do drzwi polskich emerytów pukają ludzie oferujący cudowne garnki, ozdrowieńcze filtry wodne, wyszczuplającą bieliznę, antywłamaniowe drzwi z tektury, tańszy abonament telefoniczny (jeśli dzwoni się o trzeciej w nocy) oraz tańszy prąd (jeśli przestanie się używać czajnika, pralki oraz lodówki). To jest ten cały kapitalistyczny folklor. Niestety, w Polsce folklor przeniknął do głównego nurtu, a myśmy na to pozwolili. Poważne instytucje finansowe w pogoni za zyskiem zaczęły się zachowywać gorzej niż sprzedawcy garnków - wciskały starym ludziom oszukańcze polisolokaty przez telefon. W ten sposób wyhodowały w Polsce kolejną zdesperowaną grupę obywateli ograbionych z oszczędności. Z ustaleń UOKiK wynika, że firmy finansowe "nie informowały o ryzyku związanym z oferowanym produktem, a także o wysokich kosztach rezygnacji z umowy, przedstawiali ją jako standardową lokatę lub jako produkt oszczędnościowy". Na kilka firm nałożono kary - w sumie 50 mln zł. Z uśmiechem zapłacą. Jaka jest różnica między Marcinem P. obiecującym w ramach Amber Gold sztabki złota a prezesem znanej firmy ubezpieczeniowej, który bierze premię za wciskanie nam polisolokat? Żadna. Chociaż nie, różnica jednak jest. Marcina P. nie zapraszamy do programów telewizyjnych w roli eksperta, nie zasiada w jury szanowanych konkursów biznesowych, nie widziałem go również na balu dziennikarzy. Dlaczego państwo nie działa? Dlaczego, choć mamy UOKiK, KNF i inne cudowności, Maria Nowaczyk prawdopodobnie nigdy nie odzyska swoich 20 tys.? Państwo polskie - jak słusznie zauważył Bartłomiej Sienkiewicz na kelnerskich nagraniach - nie działa spójnie, tylko "różnymi swoimi fragmentami". Sekwencja zdarzeń jest zawsze podobna. Kiedy pojawiają się grupy zdesperowanych ludzi, najpierw reagują "Polityka", "Gazeta Wyborcza" i "Newsweek" (ostatnie redakcje, które stać na utrzymywanie reporterów) i publikują teksty interwencyjne. Potem dołącza program "Uwaga!", a na końcu - jeśli oszustwo jest wystarczająco malownicze - opisują je tabloidy. Wtedy leniwie zaczynają reagować instytucje państwa wywołane do tablicy. Następnie włącza się KNF, która "szacuje ryzyka". Liczy, liczy, liczy. Wreszcie na portalu TVN Biznes i Świat (albo jakimkolwiek innym) możemy przeczytać komunikat: "Na ubezpieczycieli padł blady strach. Komisja Nadzoru Finansowego szacuje, że uregulowanie problemu polisolokat może ich kosztować nawet 4 mld zł, a kilka towarzystw znajdzie się w poważnych tarapatach finansowych. KNF apeluje więc o umiar w legislacji, aby nowe zapisy nie doprowadziły do destabilizacji całego rynku finansowego". Innymi słowy - blady strach może i padł, ale tylko na chwilę. Prezesi firm, które oszukały swoich klientów, mogą spać spokojnie, skoro nadzorująca ich KNF z troską ogłasza, że niewiele da się zrobić, bo jeśli upadną, to dopiero będzie klops. UOKiK ustalił, że polisolokaty to było oszustwo (komunikat w tej sprawie jest wyjątkowo ostry), a KNF ogłosiła, że nic się nie da zrobić. Trudno o lepszą ilustrację myśli Sienkiewicza. W efekcie nastraszony przez branże finansową rząd wprowadza bardzo rozwodnione regulacje - oszukani mają trochę większe szanse, ale i tak muszą iść do sądów, żeby cokolwiek wyrwać. Z tego, co wyrwą, 40 proc. oddadzą prawnikom. Nie zaszkodzić firmom - tak można streścić sens tych zmian. Co teraz? Czy jeśli frank jeszcze podskoczy, mamy się przyglądać, jak 2 miliony Polaków dostają nauczkę? Kompleks finansowy spycha dyskusję w wygodnym dla siebie kierunku. Od ekspertów słyszymy, że "państwo nie może spłacać kredytów". Przedstawiciele banków mówią nagle o sprawiedliwości społecznej. "Ingerencja ze strony państwa byłaby niesprawiedliwa wobec tych, którzy wzięli kredyt złotówkowy. Dlaczego jednym mamy pomóc, a innym nie?" - mówi ekonomista, dawny pracownik dwóch banków, które wobec frankowiczów stosowały naganne praktyki. Argument stał się modny, powtarzają go dziennikarze, zrobił też karierę w internecie. Standardowy wpis spod tekstu o kursie franka brzmi mniej więcej tak: "Nie zgadzam się, żeby z moich podatków spłacać kredyty idiotom, którzy na własną odpowiedzialność zadłużyli się we frankach". Po raz kolejny dyskusja społeczna sprowadza się do szczucia jednej grupy obywateli na drugą. Dzięki temu nie zajmujemy się bankami.

Nie powinniśmy dokładać do tego interesu z budżetu? Zgoda. Ale to nie oznacza, że państwo ma nic nie robić. Za porządki powinny zapłacić banki - nie wszystkie, ale te, które lekceważyły procedury, spekulowały, naciągały klientów i podsuwały niekorzystne umowy. Da się ustalić, które to, i oddzielić jedne od drugich. Państwa potrzebujemy do tego, aby zamiast "działać osobno różnymi swoimi fragmentami", potrafiło wymusić na bankach odpowiedzialność. Wymusić mądrze, ale bardzo stanowczo. Nie tak, żeby kilka upadło - to byłaby za słaba kara - ale tak, żeby mocno zabolało. Żeby musiały ulżyć swoim klientom, wziąć na siebie część skoku kursu, zapłacić za nadużycia i - to bardzo ważne - pozbyć się zarządzających, którzy wpuścili własne firmy w maliny. Banki nie zrobią tego dobrowolnie bez spójnej akcji instytucji państwa, być może łącznie z prokuraturą. To leży nie tyle w interesie frankowiczów, ile w naszym wspólnym interesie. Inaczej za chwilę ci sami ludzie wymyślą nowe polisolokaty lub inny pasztet. Odpowiedzialność i solidność to podstawowe cnoty liberalnego kapitalizmu. Jeśli pozwolimy je bezkarnie łamać bankom, ten system nie przetrwa.

http://newsroom.mobile.salon24.pl/636362,byli-szefowie-pko-sa-bz-wbk-i-bre-banku-przyznaja-banki-jezdzily-po-bandzie

Byli szefowie PKO SA, BZ WBK i BRE Banku przyznają: Banki jeździły po bandzie

Jan Krzysztof Bielecki: Politycy byli zadowoleni z tego, że banki rywalizują

Na posiedzeniu ZBP w 2005 r., na którym rozmawiano o kredytach walutowych, jeden z prezesów banku powiedział: „Nie podoba wam się, to zakażcie. Jak nie zakażecie, będę sprzedawał”. I zebranie się zakończyło - mówi w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" Jan Krzysztof Bielecki.

Byli szefowie PKO SA, BZ WBK i BRE Banku przyznają: Banki jeździły po bandzie

Byli prezesi wielkich banków ostro krytykują świat finansjery za udzielanie ryzykownych kredytów i brak troski o klienta. Niegdysiejsi szefowie PKO SA, BRE Banku i BZWBK udzielili niedawno szczerych wywiadów, w których dostrzegają błędy popełniane przez sektor bankowy. Czy to początek zmiany w relacjach bank-klient?

Jan Krzysztof Bielecki, zanim został doradcą premiera Donalda Tuska, był prezesem banku PKO SA. Utożsamiany z liberalnymi poglądami na gospodarkę, mocno skrytykował banki, które udzielają kredytów we frankach: - Wyjątkowe szkodnictwo. Przez pięć lat toczyłem zaciekłą wojnę z tym procederem, wszyscy dookoła dawali takie kredyty, a myśmy w Pekao powiedzieli ''nie'' – mówi w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Jak przyznał, nie wszyscy w PKO podzielali jego sprzeciw, bo klienci odchodzili do konkurencji po kredyty. – (…) żeby komuś te franki wypłacić w formie kredytu, a potem jeszcze mieć względną równowagę w bilansie, muszę zdobyć franki na rynku. Kupić. I to jak najtaniej. Doszło do tego, że banki kupowały franki na jeden dzień – opisuje szaleństwo, w jakie jego zdaniem wpadły banki.

Według Bieleckiego, to właśnie banki powinny bardziej troszczyć się o klientów, np. tłumacząc im ryzyko podejmowanych decyzji. - Moja odpowiedzialność jako prezesa banku - który ma to wszystko w małym palcu - jest większa niż Kowalskiego, który może być świetnym informatykiem, murarzem czy biologiem, ale nie zna się na kursie franka. On widzi reklamę: weź najtańszy, najbezpieczniejszy kredyt na świecie. I nie obroni się przed reklamą. Bo wymyślają ją najlepsi na rynku spece od technik marketingowych. W dodatku wszyscy pańscy znajomi biorą te świetne kredyty, to w końcu pan ulegnie – tłumaczy społeczny mechanizm Bielecki.

Byłego prezesa PKO SA dziwi to, że banki przerzucają odpowiedzialność na klientów, zadłużających się we frankach. Jego zdaniem, wszyscy wyciągają wnioski dopiero, gdy wybucha kryzys finansowy. A banki powinny pomagać zadłużonym kredytobiorcom, kiedy dochodzi do walutowego krachu: -I pomagają, tylko głośno o tym nie mówią, żeby więcej i więcej osób nie przychodziło. Restrukturyzują kredyty, wydłużają okres płatności, zmieniają koszty obciążeń i tak dalej. Wielbiciele wolnego rynku muszą uwzględniać drugą wartość - odpowiedzialność. Bez tego nie ma kapitalizmu. On nie przetrwa – twierdzi Bielecki.

W podobnym tonie przed paroma tygodniami wypowiadał się na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” były prezes BZ WBK, Jacek Kseń. On też zakazał udzielania kredytów we frankach i spotkało się to z niezrozumieniem wśród jego współpracowników: - W czasach, kiedy większość instytucji finansowych na masową skalę prowadziła agresywną frankową akcję kredytową, myśmy w WBK z pełnym rozmysłem z tego zrezygnowali. Co nie było łatwe, bo młodsi koledzy się buntowali. Pytali: inni mogą na tym zarabiać, dlaczego my nie? – wykłada filozofię bankowców Kseń. Zezwolił na udzielanie tego typu kredytów najzamożniejszym, których było stać na 25% wkładu własnego. Jak twierdzi Kseń, bank zawsze ostrzegał kredytobiorcę przed ryzykiem, wahaniem kursu waluty. I dodaje, że bankowcy mieli świadomość, że nastąpi kryzys na rynku finansowym: - To się nie mogło udać, ludzie świata finansów musieli o tym wiedzieć, choć ich klienci już niekoniecznie– powiedział w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”.

Kseń uważa, że sposób, w jaki udzielano kredytów we frankach, był wręcz skandaliczny. Nie ostrzegano klientów, stosowano coś na wzór szantażu: skoro nie stać kogoś na potrzebny kredyt w złotówkach, to i tak weźmie we frankach – w dodatku kredytobiorca nie ma świadomości wszystkich zagrożeń, gdyż wiedza ekonomiczna przedstawicieli banku jest większa.Kseń skrytykował również pomoc, oferowaną frankowiczom: -Wszystkie pomysły na ulżenie frankowiczom w postaci przewalutowania kredytów są guzik warte. Uważam, że najlepszym sposobem byłoby wprowadzenie odgórnego wymogu, aby wszystkie rozliczenia walutowe związane z kredytami robić po średnim kursie NBP.Banki, które wprowadziły ludzi w niebezpieczną uliczkę kredytów frankowych, nie powinny mieć prawa, aby doić ich dodatkowymi 5% spreadu - proponuje były szef BZ WBK.

Również Mariusz Grendowicz, były prezes m.in. BRE BANKU przyznaje, że niektóre banki „ jechały po bandzie”. Choć on zwraca uwagę na winy regulatorów: - Dla przeciętnego Kowalskiego – amerykańskiego czy polskiego – dostępność kredytu hipotecznego, dzięki czemu mógł kupić dom, na który w innym przypadku nigdy nie byłoby go stać, była jak gwiazdka z nieba. A proszę pamiętać, że to były czasy, kiedy wszystko dobrze szło. Więc Kowalski kupował dom na kredyt, ceny nieruchomości rosły, a za dwa lata sprzedawał go z górką, za którą mógł kupić nowy samochód, telewizor i co tam jeszcze mu się zamarzyło. Kowalski był szczęśliwy, bank też, bo zarabiał, tak samo państwo, bo miało zadowolonych obywateli, a PKB wzrastał. To prawda, że niektóre działania banków to była jazda po bandzie. Niemniej jeśli tworzy się jakiś byt regulacyjny, to nie trzeba potem wylewać łez, że banki go wykorzystały – mówił Grendowicz w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”.

Były prezes BRE Banku uważa, że winę za kryzysy gospodarcze ponoszą głównie politycy, którzy przerzucają odpowiedzialność na banki: - Nie możemy zrzucać całej winy za taki stan rzeczy na świat finansów. To łatwe, ale niesprawiedliwe. Choć z taką sytuacją mamy do czynienia: politycy mówią, że banki są złe, chciwe, drapieżne, tymczasem jest to po prostu próba zrzucenia odpowiedzialności za swoje zaniechania. Za brak dobrych regulacji, sensownego prawa. Przecież Big Bangu nie wymyślił i nie wprowadził świat finansjery, tylko politycy i nominowani przez nich regulatorzy – przekonuje.

Grendowicz zwraca też uwagę na ciekawy aspekt. Twierdzi, że rozruszanie gospodarki nie byłoby możliwe dzięki kredytom, udzielanym w narodowej walucie: - Kredyty w złotych były bardzo drogie. I dzisiejsze twierdzenie, że gospodarkę, deweloperkę, budownictwo można było rozruszać akcją kredytów udzielanych w walucie narodowej, jest nieuczciwe. Bez kredytów frankowych to wszystko by się nie zdarzyło, przynajmniej w pierwszych latach XXI w. Owszem, na Węgrzech, w Czechach czy na Słowacji, gdzie stopy były niższe, istniała taka możliwość, jednak nie u nas – przekonuje.

Mariusz Grendowicz broni banków bardziej niż Jan Krzysztof Bielecki czy Jacek Kseń, ale nie zaprzeczył, kiedy dziennikarka mówiła, że kiedyś bank był instytucją zaufania społecznego a dziś powiedzenie „pewne jak w banku” straciło sens. Wiarygodności wokół banków nie poprawia tez zamieszanie wokół SKOK-ów oraz propozycje wyjścia z kryzysu „frankowego” broniące w dużej mierze pozycji banków. Szefowie banków zdają sobie sprawę, że postrzeganie ich instytucji zostało nadszarpnięte. Czy obecna sytuacja realnie obniży zaufanie do banków?

Na podkreślenie zasługuje fakt, że praktycznie w każdym przypadku przedstawiciel banku przed zawarciem umowy kredytowej przedstawiał ten produkt sensu stricte walutowy. Jest to bardzo ważna przesłanka świadcząca o przestępczym działaniu, gdyż w praktyce banki nie posiadały takiej ilości waluty we franku szwajcarskim jakiej udzieliły w kredytach. Potwierdzają to doniesienia medialne z tego roku.

Po pierwsze, kwestią bezsporną jest, że banki nie posiadały wystarczającej ilości franka i finansowały akcję kredytową w CHF z depozytów złotówkowych. Wynika to wprost przykładowo z prospektu emisyjnego akcji serii L Banku Millennium S.A., prospektu emisyjnego akcji serii J i K Banku Getin Noble Bank S.A., prospektu emisyjnego akcji serii D Banku PKO BP S.A.

http://wgospodarce.pl/opinie/18420-afera-frankowa-frankowicze-maja-mocne-argumenty-w-sadzie

Z posiadanych przez nas informacji wiemy, że banki dobrze wiedziały, że kurs franka szwajcarskiego jest na rekordowo niskim poziomie. Posiadając przy tym wiedzę, że nie udzielają kredytu w walucie, tylko kredyt w złotówkach, wprowadzają i kreują na rynek finansowy w Polsce w znacznych rozmiarach dodatkowe złotówki. W myśl zasad popytu i podaży musiało doprowadzić do napompowania bańki spekulacyjnej i w konsekwencji spadku wartości złotówki, co przy wysokim oprocentowaniu stóp procentowych dla kredytów złotowych i przewidywanym ich spadku, dawało wręcz pewność, że kurs złotówki będzie się w perspektywie czasowej obniżał. Niestety o tym scenariuszu nie wiedzieli zwykli kredytobiorcy. Kolejnym etapem umacniania franka było doprowadzenie przez lobby bankowe zmian w prawie bankowym i wmówienie opinii publicznej, że najlepszym rozwiązaniem problemu będzie umożliwienie kredytobiorcom wpłatę rat kredytowych bezpośrednio we frankach szwajcarskich. To rozwiązanie spowodowało zwiększenie popytu w tej walucie, a co za tym idzie jej wzrost i umocnienie na obserwowanym poziomie.

Należy podkreślić, że każdorazowo bankowi doradcy finansowi przedstawiali kredyt we franku szwajcarskim porównując jego parametry do kredytu złotowego. Wskaźniki tj. marża oraz oprocentowanie, WIBOR kredytu złotowego były znacząco wyższe w porównaniu do kredytu we franku szwajcarskim, a co za tym idzie, kwota raty była niejednokrotnie wyższa nawet o 40 % na niekorzyść kredytu w walucie polskiej. Włączając do tego stosowane przez bankowców manipulacje socjotechniczne do których przyznaje skruszony finansista Jakub Borawski w wiadomościach Polsat News z dnia 14 marca 2015 r. doprowadzali klientów do przeświadczenia, że najkorzystniejszym jest wzięcie kredytu we „franku szwajcarskim”.

(https://www.youtube.com/watch?v=rMl4w8bCBoo&feature=youtu.be)

Powyższe ustalenia o braku posiadania waluty przez banki, potwierdził to w swojej ocenie Sąd Okręgowy w Szczecinie Sygn. akt I C 554/14 stwierdzając m.in., że

Przy tym w przypadku operacji wykonywanych na podstawie niniejszej umowy, wymiany walutowe odbywały się jedynie "na papierze", dla celów księgowych, natomiast do faktycznego transferu wartości dewizowych w którąkolwiek stronę nie dochodziło. W efekcie różnica pomiędzy kursem zakupu danej waluty a kursem sprzedaży tej waluty przez bank, ustalanych wyłącznie przez pozwanego, stanowiła jego czysty dochód, zwiększający dodatkowo koszty kredytu dla klienta. W tym mechanizmie wyjątkowo mocno zauważalna była sprzeczność postanowienia § 11 ust. 4 umowy z dobrymi obyczajami, stanowiąc rażące naruszenie interesów powódki.”

Znamiennym jest także postępowanie Sądu Okręgowego w Łodzi, który stwierdził, że bank pomimo, iż wyrokiem Sądu (III Ca 1673/13) był zobowiązany do zmiany warunków umowy, bezprawnie pobierał nienależne świadczenie i z urzędu powiadomił prokuraturę. Sąd stwierdził m.in.:

Zebrane w sprawie dowody dają w ocenie Sądu podstawę do przyjęcia, że istnieje uzasadnione podejrzenie, że Bank wyliczając pobieraną od pokrzywdzonych kwotę oprocentowania robi to na podstawie postanowienia umowy, które nie wiąże pokrzywdzonych lub też, czyni to bez żadnej podstawy prawnej. W jednym i drugim przypadku oznacza to, że owe kwoty odsetek pobierane są bezprawnie – a zatem, że dochodzi do ich przywłaszczenia. Nie ma także żadnych podstaw by wątpić w to, że osoby reprezentujące bank miały okazję zapoznać się z zapadłymi w sprawie orzeczeniami Sądów, wiedzą więc, że postanowienie umowy określające warunki i sposób zmiany stopy procentowej nie wiąże pokrzywdzonych. Skoro mimo to kontynuują naliczanie odsetek w sposób inny niż wynikający z § 1 ust. 8 umowy, wskazane jest ustalenie na jakiej podstawie to czynią. Bez uzyskania odpowiedzi na to pytanie nie jest możliwe stwierdzenie, że ich zachowanie nie zawiera znamion przestępstwa. Z tej przyczyny zaskarżone postanowienie uchylono i przekazano sprawę prokuratorowi do dalszego prowadzenia.”

http://jacekczabanski.salon24.pl/635998,czy-mbank-przywlaszczyl-pieniadze-kredytobiorcy-dochodzenie-w-lodzi.

Stosowanie postanowień wzorców umów o treści tożsamej z treścią postanowień uznanych za niedozwolone prawomocnym wyrokiem SOKiK i wpisanych do rejestru może być uznane za praktykę naruszającą zbiorowe interesy konsumentów. Po orzeczeniu sądowym stwierdzającym, że klauzule takie są nieważne, umowę kredytową należy czytać tak, jakby klauzul tych nigdy tam nie było. Wszystkie poniższe wyroki są już prawomocne.

Wyrokiem z 27.08.2012 (XVII AmC 5344/11), Sąd Okręgowy w Warszawie uznał klauzulę indeksacyjną BPH za nieważną. Wyrok jest prawomocny (patrz wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 18.09.2013, VI ACa 1600/12).

Uznaje za niedozwolone i zakazuje Bankowi (…) Spółka Akcyjna z siedzibą w K. wykorzystywania w obrocie z konsumentami postanowienia wzorca umownego o nazwie „Umowa kredytu denominowanego na zakup pojazdu i kredytu gotówkowego nr…” o treści: „Kredytobiorca zobowiązuje się dokonywać spłaty kredytu, w wysokościach i terminach podanych w Załączniku nr 1 do Umowy – kalendarzu spłat na rachunek Banku nr: (…) (decyduje data wpływu na rachunek Banku), które będą zaliczane w następującej kolejności: należne opłaty i prowizje, odsetki umowne, kapitał kredytu i odsetki karne. Kwoty wskazane w kalendarzu spłat podane są w walucie kredytu. Spłaty dokonywane będą przez Kredytobiorcę w złotych, po uprzednim przeliczeniu spłaty wg kursu (…) Banku S.A. (kursu Banku). Kurs Banku jest to średni kurs złotego w stosunku do waluty kredytu opublikowany w danym dniu w prasie przez NBP, powiększony o zmienną marżę kursową Banku, która w dniu udzielania kredytu wynosi 0,06. Marża kursowa może ulegać zmianom i jest uzależniona od rozpiętości kursów kupna i sprzedaży waluty kredytu na rynku walutowym.

Wyrokiem z 26.01.2011 (XVII AmC 1531/09) Sąd Okręgowy w Warszawie uznał klauzulę indeksacyjną BRE Banku (mBank) za nieważną. Wyrok jest prawomocny (patrz wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 7.05.2013, VI ACa 441/13).

Uznaje za niedozwolone i zakazuje wykorzystywania w obrocie z konsumentami postanowienia zawartego we wzorcu umowy o nazwie „umowa o kredyt hipoteczny dla osób fizycznych (…) waloryzowany kursem CHF” § 11 ust. 5 o treści: „Raty kapitałowo-odsetkowe oraz raty odsetkowe spłacane są w złotych po uprzednim ich przeliczeniu wg kursu sprzedaży CHF z tabeli kursowej (…) S.A. obowiązującego na dzień spłaty z godziny 14:50.

Wyrokiem z 14.12.2010 r. (XVII AmC 426/09) Sąd Okręgowy w Warszawie uznał za nieważną klauzule indeksacyjną i inne Millenium Banku.

Uznaje za niedozwolone i zakazuje wykorzystywania w obrocie z konsumentami Bankowi (…) spółka akcyjna w W. postanowień wzorca umowy o treści:

a) „Kredyt jest indeksowany do CHF/USD/EUR, po przeliczeniu wypłaconej kwoty zgodnie z kursem kupna CHF/USD/EUR według Tabeli Kursów Walut Obcych obowiązującej w Banku (…)w dniu uruchomienia kredytu lub transzy.”,

b) „W przypadku kredytu indeksowanego kursem waluty obcej kwota raty spłaty obliczona jest według kursu sprzedaży dewiz, obowiązującego w Banku na podstawie obowiązującej w Banku Tabeli Kursów Walut Obcych z dnia spłaty.”,

c) „Bank zastrzega sobie prawo do zmiany Regulaminu, w szczególności w przypadku wprowadzania nowych przepisów prawnych lub ich zmiany oraz dostosowania do koniecznych zmian wprowadzonych w obowiązującym w Banku systemie informatycznym”,

d) „Bank zastrzega sobie prawo do zmiany cennika w okresie obowiązywania umowy kredytu, jeżeli wystąpi przynajmniej jedna z poniższych przyczyn:

1) zmiana parametrów rynkowych, środowiska konkurencji, przepisów prawa, w szczególności przepisów podatkowych i rachunkowych, stosowanych w sektorze bankowym,

2) zmiana poziomu inflacji bądź innych warunków makroekonomicznych,

3) zmiana zakresu lub formy świadczonych usług.”,

e) „W przypadku, gdy w okresie obowiązywania umowy kredytu zwiększeniu ulegnie stosunek aktualnej wysokości salda zadłużenia kredytu wyrażonego w PLN do aktualnej wartości ustanowionych prawnie zabezpieczeń i/lub nastąpi zmiana wartości ustanowionych prawnie zabezpieczeń i/lub zagrożenie terminowej spłaty kredytu, i/lub pogorszenie się sytuacji finansowej Kredytobiorcy, Bank może zażądać ustanowienia dodatkowego prawnego zabezpieczenia kredytu i/lub zlecić zbadanie stanu prawnego i technicznego oraz określenia wartości rynkowej nieruchomości stanowiącej przedmiot zabezpieczenia na koszt Kredytobiorcy.”,

f) „Ostatni miesiąc ochrony ubezpieczeniowej, za który pobierana jest opłata z tytułu ubezpieczenia przypada w miesiącu, w którym do Banku wpłynie dostarczony przez Kredytobiorcę odpis z księgi wieczystej nieruchomości, o której mowa w § 2 ust. 5, z prawomocnym wpisem hipoteki/hipotek na rzecz Banku”.

Mając na uwadze ustalenia sądów zapadające w sprawach tzw. kredytów frankowych można wyciągnąć wniosek wskazujący na fakt, że banki stosując nadal niedozwolone zapisy umowne bezprawnie przywłaszczają środki finansowe kredytobiorców, a co za tym idzie wyczerpują znamiona przestępstwa kradzieży, czy też oszustwa. Np. stosując spread walutowy przypisany typowo do faktycznej wymiany walutowej, a nie księgowej, jak to ustalił Sąd w Szczecinie W tym stanie rzeczy można mówić o oszustwie w skali kraju i zagarnięciu mienia znacznych rozmiarów na szkodę kredytobiorców.. Zgodnie z art. 47943 Kpc wyrok prawomocny ma skutek wobec osób trzecich od chwili wpisania uznanego za niedozwolone postanowienia wzorca umowy do rejestru. Wykładnia tego przepisu pozwala na wysunięcie wniosku, iż orzeczenie stwierdzające niedozwolony charakter postanowienia wzorca znajduje swe zastosowanie nie tylko w indywidualnej sprawie, ale we wszystkich sprawach podobnego rodzaju. Wątpliwości, pojawiające się zarówno w piśmiennictwie, jak i orzecznictwie, dotyczą przede wszystkim tego, że normatywna skuteczność wyroku względem osób trzecich może być tłumaczona w różny sposób. Sąd Najwyższy, w uzasadnieniu podjętej przez siebie uchwały z dnia 13 lipca 2006 r.14, wyodrębnił trzy grupy poglądów dotyczących skuteczności wyroku, a następnie wskazał, jego zdaniem, prawidłowe. Sąd Najwyższy przyjął stanowisko, zgodnie z którym jeżeli SOKiK uzna określoną klauzulę za niedozwoloną w wyniku przeprowadzonej kontroli abstrakcyjnej i zostanie ona wpisana do rejestru, o którym mowa w art. 47945 § 2 KPC, praktyki naruszającej zbiorowe interesy konsumentów dopuszcza się każdy z przedsiębiorców, który wprowadza do stosowanych klauzul zmiany o charakterze kosmetycznym, polegające np. na przestawieniu szyku wyrazów lub zmianie użytych wyrazów, jeżeli zmiany te nie prowadzą do zmiany istoty klauzuli. Biorąc pod uwagę powyższe stwierdzamy, że skutkiem nieuczciwych postanowień umowy, zasadnym jest art. 3851 § 1 KC stwierdzający brak związania konsumenta określonym postanowieniem umownym. Zgodnie z treścią powołanego przepisu niedozwolone postanowienia umowne w umowach zawartych z konsumentem „nie wiążą go”. Niezwiązanie konsumenta danym postanowieniem oznacza, że jest ono dotknięte jedną z cywilnych skutków wadliwości czynności prawnych – sankcją nieważności. Co ważne, konstrukcja ustawowa klauzul abuzywnych pozwala na utrzymanie stosunku prawnego i dotknięcie nieważnością jedynie szkodliwego postanowienia, co też przewiduje art. 3851 § 2 KC.

Wobec powyższego należy uznać, że instytucje finansowe wiedząc o niedozwolonym charakterze stosowanych zapisów umownych i nie reagując we właściwy zgodny z prawem sposób dopuszczają się bezprawnego przyłaszenia mienia znacznych rozmiarów, a co za tym idzie odpowiedzialne za to osoby popełniają przestępstwa umyślne.

Ponadto wprowadzając do obrotu umowy o kredyt hipoteczny indeksowany walutą obcą, Banki naruszyły unijną dyrektywę numer 2004/39/EC Parlamentu Europejskiego z dnia 21 kwietnia 2004 w sprawie rynków instrumentów finansowych, potocznie nazywaną MIFIDI, a także MIFIDII, Dyrektywę Komisji 2006/73/WE z 10 sierpnia 2006 roku wprowadzającą środki wykonawcze do dyrektywy 2004/39/WE Parlamentu Europejskiego. Obie powyższe regulacje zawierają ściśle określone zasady informowania klienta w procesie oferowania mu produktów inwestycyjnych.

Kolejne doniesienia medialne z dnia 12 listopada 2014 r. wskazują, że pięć ogromnych międzynarodowych banków – brytyjskie HSBC, RBS, amerykańskie Citibank i JP Morgan Chase oraz szwajcarski UBS – zgodziło się w sumie zapłacić 2,5 mld euro kary, aby zakończyć śledztwo w sprawie manipulowania przez te instytucje kursami walut. Z posiadanych informacji medialnych wynika także, że powyższe instytucje finansowe działały także na terenie RP i najprawdopodobniej one również manipulowały kursem walut na naszym rynku finansowym. Informacje te nie zostały podjęte przez nadzór finansowy, jak też inne służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo wewnętrzne, a co za tym idzie doprowadzono nie dopełniono obowiązków służbowych . (http://www.uwazamrze.pl/artykul/1122850/banksterzy-i-frajerzy#).

Nie można także wykluczyć, że wprowadzając do obrotu gospodarczego powyższe instrumenty finansowe, odpowiedzialne instytucje, a raczej ich organy kierownicze dopuściły się przestępstwa określonego w art. 165 KK w myśl którego za przestępstwo ustawodawca uznał działanie inne niż pożar czy katastrofa. W myśl par. 1 wyliczony jest katalog zachowań wyczerpujących znamiona czynu, przy czym katalog ten nie jest zamknięty. Obok odpowiedzialności za spowodowanie ściśle określonych zdarzeń takich jak np. zagrożenie epidemiologiczne, uszkodzenie urządzeń użyteczności publicznej, czy sieci informacyjnej – przewidziana jest bowiem także odpowiedzialność za „działanie w inny sposób w okolicznościach szczególnie niebezpiecznych”. Chodzi tu o wszelkie działania niebezpieczne dla życia lub zdrowia wielu osób albo mienia w znacznych rozmiarach, gdyż zaistnienie takiego rozwiązania jest niezbędnym warunkiem odpowiedzialności za czyn określony w par. 1. ( J. Wojciechowski Kodeks Karny Komentarz-Orzecznictwo Warszawa 1997, str. 292 ). Bezsprzecznie w opisanym stanie faktycznym możemy mówić o wyczerpaniu znamion przestępstwa.

Mając na uwadze zaistniałe okoliczności, których skala jest o wiele większa aniżeli opisane w przedmiotowym zawiadomieniu okoliczności, uzasadnionym jest wszczęcie postępowania przygotowawczego i pociągnięcie do odpowiedzialności osoby odpowiedzialne.

W związku z powyższym i zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami w postaci wysłanych maili do Prokuratury Generalnej z konta: kontakt@profuturis.eu, traducciones@home.pl będziemy jutro obecni w Prokuraturze Generalnej w celu złożenia oryginału niniejszego zawiadomienia oraz uzyskania informacji na temat złożonych przez klientów banków zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez działające w Polsce banki.

Z poważaniem,

Tomasz Sadlik

prezes

Stowarzyszenia Obrony Poszkodowanych przez Banki

Pro Futuris

Kraków

Rejestr: ul. Wybickiego 32/68

31-302 Kraków

mail: kontakt@profuturis.eu

 

miszmasz-menu-module

NA SKRÓTY